A w wyprawie na Jedwabnym Szlaku, naprawdę przygoda goniła przygodę. Na przykład przeprawa promem przez Morze Kaspijskie, o mało nie skończyła się „ugotowaniem” w rozgrzanym aucie. Ten prom bowiem nie ma stałych godzin odjazdu i rezerwowanych miejscówek. Przyszło więc na niego poczekać ponad dobę. A wszystko w potwornym upale. Ale warto było. – Bo na promie – poznaliśmy wielu ciekawych ludzi, których później spotykaliśmy na naszej „jedwabnej” trasie – mówią podróżnicy.
Nie brak bowiem śmiałków podążających tym historycznym szlakiem. Również i z tego względu, że – jest to wyprawa w miarę tania. No i właśnie tam, w sercu Azji, można posmakować jeszcze życia biegnącego z dala od cywilizacji, spotkać autentycznych pasterzy, mieszkających na głębokiej prowincji, w swoich tradycyjnych jurtach, żyjących jak w minionych wiekach. Napić się z nimi kumysu i doświadczać ich autentycznej serdeczności i gościnności. – To wspaniała refleksja – mówi Robert Woźniak – że najwspanialszych ludzi, najserdeczniejszych, życzliwych bardzo Polakom, spotykaliśmy w miejscach niemal pozbawionych cywilizacyjnych śladów. – Ale ogólnie trzeba przyznać – uzupełnia zaraz Jarek Derek – że w czasie całej wyprawy doświadczaliśmy nieustannej sympatii wielu mieszkańców odwiedzanych krajów. Na przykład w Gruzji, gdzie na trasie zabrakło nam paliwa i auto trochę szwankowało, wszelkiej pomocy udzielił nam przypadkowo spotkany człowiek, który okazał się… szefem policji tego regionu. Mało tego, że zapewnił nam bezinteresowną pomoc. Na całym terenie jego dystryktu, byliśmy pilotowani przez tamtejszą milicję. Między innymi z szacunku dla… „Buchanki”, która jest tam autem powszechnie znanym i raczej nikt nie wybrałby się nią w podróż tak odległą jak my.