Reportaż II. (Kaszczorek)

Krystyna Lewicka-Ritter

„W KUJAWSKO-POMORSKIEM – Z OSKAREM KOLBERGIEM POD RĘKĘ” *

Muzeum Etnograficzne

im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu.

PARK ETNOGRAFICZNY – KASZCZOREK

         Którykolwiek dział Muzeum Etnograficznego w Toruniu odwiedzam, tam wszędzie wita mnie wspomnienie prof. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej. Jakże niezwykła była to kobieta, która przybywszy do Torunia zaraz po wojnie w 1945 roku, rozpoczęła wraz z mężem Janem pracę, w tworzącym się Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Państwo Prüfferowie przybyli tutaj z Wilna, wraz z grupą osób z wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego, po tym jak miasto to odłączone zostało od Polski. Maria Znamierowska-Prüfferowa,  już jako doświadczony muzealnik z tytułem doktora, rozpoczęła pracę na UMK w Katedrze Etnologii. Tematyka ta była jej najbliższa, ponieważ wcześniej w Wilnie studiowała także etnologię, pisząc pracę magisterską zatytułowaną „Rybołówstwo jezior trockich”. Jej praca doktorska pt. „Ości rybackie, próba klasyfikacji ości północno-wschodniej Polski”, również poświęcona była dziedzinie rybołówstwa. Praca habilitacyjna pt. „Rybackie narzędzia kolne w Polsce i w krajach sąsiednich” ukazała się w 1957 roku. Wtedy już od 2 lat Maria Znamierowska-Prüfferowa cieszyła się tytułem profesora nadzwyczajnego, który nadano jej w 1955 roku.

         PANI PROFESOR PRÜFFEROWA, jak się o niej tutaj powszechnie mówi, od kiedy tylko pojawiła się w Toruniu marzyła, by utworzyć tu etnograficzne muzeum uniwersyteckie, takie jak w uniwersytecie wileńskim. Ale droga do sukcesu była długa i wyboista. Wiodła najpierw przez Dział Etnograficzny, który również powstał z jej inicjatywy, w toruńskim Muzeum Miejskim. Pani Profesor kierowała tym Działem w latach 1946 – 1958. Oczywiście, myśl o samodzielnej jednostce, nigdy jej nie opuściła. Po wielu zmaganiach i interwencjach u władz różnego szczebla, w styczniu 1959 roku, powstaje w mieście Kopernika Muzeum Etnograficzne, z siedzibą w budynku niegdysiejszego Arsenału. Jest sukces! Ale i kolejne wyzwania! Czyli te – by na zaniedbanym terenie obok Arsenału stworzyć skansen, do którego można by przenosić wiejskie, jak najcenniejsze budynki. To udaje się Pani Profesor na początku lat 60.! Ale przecież jest też jeszcze odwieczne marzenie o stałej wystawie rybackiej i rybackim skansenie na Winnicy.

         – Władze nie miały łatwo z Panią Profesor – mówi dr Artur Trapszyc, kierownik Parku Etnograficznego w Kaszczorku, który z wielkim szacunkiem opowiada mi także historię życia Pani Profesor . – Była bardzo konsekwentna i czasami „po chłopsku” uparta czy wręcz natrętna. Miała też w sobie wiele uroku, była towarzyska, energiczna i elokwentna, przede wszystkim zaś skuteczna w realizacji swoich planów. Kochała etnografię w ogóle, ale najbliższe jej sercu były tematy rybackie, które podejmowała jeszcze w okresie wileńskim. Mając więc już swoje muzeum, wciąż pozyskiwała obiekty związane z rybołówstwem, przede wszystkim z północnych terenów Polski.

         Dość powiedzieć, że gdy w 1959 roku powstało samodzielne Muzeum Etnograficzne, lwią część muzealnych zbiorów stanowiły obiekty związane z rybołówstwem i zajęciami wodnymi. Dzięki pasji Pani Profesor w Toruniu znajdują się największe w Polsce kolekcje: szelek do wyciągania niewodu (wielkiej sieci matniowej) oraz narzędzi kolnych, tzw ości (ok. 500 szt.), używanych dawniej do połowu ryb, dzisiaj już uznawanych za narzędzia kłusownicze. Maria Zanmierowska-Prüfferowa stworzyła także w Toruniu swoją wymarzoną wystawę stałą, zatytułowaną: „Tradycyjne rybołówstwo ludowe w Polsce”. Zorganizowała ją w nowo wybudowanym pawilonie w roku 1963 i trwała ona aż do roku 2005!

         W UZNANIU ZASŁUG Pani Profesor, w 1999 roku, na jubileusz 40-lecia placówki, Muzeum Etnograficzne w Toruniu przyjmuje imię swojej założycielki – prof. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej. Dziewięć lat później w budynku Arsenału otwarta też zostaje stała wystawa poświęcona patronce i założycielce Muzeum. To „Salonik prof. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej”, w którym poczesne miejsce zajmują portrety Pani Profesor, w tym m.in. ten namalowany przez Stanisława Ignacego Witkiewicza – Witkacego.

         – To była wyjątkowa kobieta – kontynuuje wspomnienie Pani Profesor, dr Artur Trapszyc. – Chciała, by w toruńskiej dzielnicy Winnica,  leżącej wzdłuż terasy zalewowej Wisły, powstał skansen rybacki. Niestety, w tamtej lokalizacji to się nie powiodło, ale po wielu staraniach,  udało się w Kaszczorku, dawnej podtoruńskiej wsi, dzisiaj dzielnicy miasta. Tam, w roku 1968 muzeum przejęło teren dawnego gospodarstwa rybacko-rolniczego, należącego do miejscowej, zamożnej rodziny.  Pani Profesor, natychmiast rozpoczęła urządzanie rybackiego skansenu, obecnie mówimy Parku Etnograficznego. Koncepcję rozwoju tej placówki tworzyli jednak i realizowali już następcy Pani Profesor, którym przewodził Roman Tubaja, kierownik Działu Budownictwa Lądowego, a potem wieloletni dyrektor Muzeum. Nad ich działaniami unosił się oczywiście „duch” Pani Profesor. Jej obecność w muzealnej przestrzeni odczuwamy do dzisiaj.

         Doktor Artur Trapszyc, pracuje w muzeum już od 1990 roku, od wielu lat, jest kierownikiem Działu Rybołówstwa i Zajęć Wodnych (jedynego tego rodzaju działu merytorycznego w polskim muzealnictwie) i Parku Etnograficznego w Kaszczorku. Zobaczyć tu można naprawdę unikatowe obiekty. W sumie jest ich 18, a wśród nich oryginalne budy rybackie.

         – W takich budach mieszkali i żyli, pochodzący z pobliskich wsi i miast, rybacy. Mieszkali nad rzeką w sezonie połowów, gdy jesienią w górę Wisły wędrowały na tarło ławice certy czy łososia. – opowiada dr A. Trapszyc. – Drewniana buda przypomina większy namiot pokryty papą. Warunki bytowe były tu bardzo trudne. Ale rybacy, podobnie zresztą jak inni wodniacy, to twardzi ludzie. Trzeba powiedzieć, że Wisła, powiązana z całym krajem siecią dopływów i kanałów, dawała pracę bardzo wielu ludziom. Byli wśród nich nie tylko rybacy, ale także flisacy, przewoźnicy, pracownicy statków i barek transportowych, szkutnicy, piaskarze, wytyczni wyznaczający szlak żeglowny. No i oczywiście handlowcy, którzy od rybaków odbierali ryby, od piaskarzy wydobyty z dna rzeki żwir, piasek i kamienie. Nad brzegami rzeki uprawiano i pozyskiwano także trzcinę i wiklinę. Rolnicy wyławiali z rzek mięczaki, m. in. Małże i ślimaki, którymi karmiono domowy inwentarz. Wisła i jej dopływy, to był ogromny zakład pracy.

         ZACHWYCA PARK W KASZCZORKU piękną zagrodą zlokalizowaną w miejscu, gdzie dawniej  żyli i pracowali rybacy. Chałupa rybacka z końca XVIII w. (sic!) poddana została konserwacji in situ czyli w miejscu, w którym ją zbudowano. Stodoła z wozownią, przeniesiona jest z Radowisk Wielkich, natomiast obora to kopia takiego samego obiektu z Rokitnicy. Obiekty te tworzą rybacko-rolniczą zagrodę z XIX wieku taką, jakie można było spotkać na Ziemi Chełmińskiej.

         Jest tu również duża drewniana łódź piaskarska, tzw. bat piaskarski, a także prom „Jan” z miejscowości Kępki nad Nogatem oraz dwie oryginalne barki mieszkalne jedna z bydgoskiego Fordonu, druga z toruńskiej Winnicy. Na barkach – choć dużo większych od tych z Kaszczorka – przewożono m.in. węgiel, kruszywo, konstrukcje stalowe, materiały budowlane, zboże czy buraki cukrowe. Żyły na nich i pracowały rodziny szyprów, Dzieci z tych rodzin, by mogły się uczyć, w okresie szkolnym, często mieszkały w internatach lub u rodziny na lądzie. Ale i tak stamtąd uciekały, bo natura ciągnęła je na wodę. Rzeka była ich miłością.

       Na jednej z barek eksponowanych w Kaszczorku, mieszkała matka z dwoma synami, a potem także z synową i wnuczką. Na niewielkiej przestrzeni nawodnego domku, składającego się z kuchni i pokoju, musiało się pomieścić aż 5 osób!

       Są też w Kaszczorku tratwy flisackie zbijane w latach 90. pod okiem prawdziwego flisaka mieszkającego w pobliskiej wsi Złotoria. – Pod jego nadzorem – mówi kierownik Parku – na początku lat dziewięćdziesiątych zbijaliśmy te tratwy. Miałem to szczęście, że rozmawiałem osobiście z prawdziwymi flisakami. Jeden z nich powiedział do mnie tak: „Flisoki, to były chłopy wybrane, a nie tchórze.”  I to prawda, bo w czasie fliski można było zostać przygniecionym balami, można było łatwo ulec wypadkowi lub utonąć, co również się zdarzało.

         FLISY, FLISACY – to grupa zawodowa, zajmująca się rzecznym spławem towarów. Flisactwo istniało już we wczesnym średniowieczu. W XII wieku, jak podaje Encyklopedia PWN, liczbę flisaków wiślanych szacowano na od 5-28 tysięcy osób! W końcu XVI wieku, w związku z rozwojem transportu rzecznego, zaczęły nawet powstawać flisackie cechy rzemieślnicze. W wieku XIX maleje znaczenie tej grupy zawodowej, a flisacka działalność ogranicza się do spławu drewna z prądem rzeki, specjalnie zbijanymi tratwami. Ich szlaki wiodły także rzekami z Wisłą związanymi, następnie Wisłą, aż do portu w Gdańsku. (Wikipedia) Flisak, to już dzisiaj zawód nie istniejący, wymagał siły, zręczności, odwagi i odporności na trudne warunki atmosferyczne i bytowe. O flisakach wspomina także Oskar Kolberg.

         NA KAŻDYM KROKU W KASZCZORKU kryje się jakaś ludzka historia osnuta wokół przedmiotów, które dzięki staraniom muzealników, przetrwały dłużej niż ich dawniejsi właściciele czy użytkownicy. Jest więc wśród parkowych eksponatów bardzo zniszczona łódka wyłowiona wiele lat temu z dna Wisły. To łódź rybaka z sąsiedniej Złotorii. Tę ojciec podarował żeniącemu się synowi w prezencie ślubnym, zgodnie zresztą z obowiązującą  rybacką tradycją. Niestety łódź panu młodemu skradziono. Odnalazł ją po niemal 20 latach wytyczny z Silna, gdy Wisła miała niski stan. Ale na szczęście na łodzi było wyryte nazwisko właściciela. Wytyczny oddał ją rybakowi, który jeszcze łódź odratował i pływał nią po Wiśle, łowiąc ryby. Ona miała dla niego wartość pamiątki po ojcu. Muzeum odkupiło tę łódź na początku XXI wieku. Jest w trakcie renowacji. Pozostanie na zawsze symbolem rybackich zwyczajów, które jednocześnie podtrzymywały w rodzinie tradycje zawodowe.

          Park Etnograficzny w Kaszczorku udostępniany jest dla zwiedzających sezonowo, od maja do października. Warto tu zajrzeć, by poznać historię przedmiotów, ginących zawodów i ludzi z nimi związanymi. A wszystko to w przepięknej nadrzecznej scenerii rzeki Drwęcy, będącej prawym dopływem dolnej Wisły. Warto też pójść kawałek dalej i przespacerować się, liczącym blisko 130 lat, drewnianym mostem łączącym Kaszczorek ze Złotorią.

        PODSUMOWUJĄC WIZYTĘ w toruńskim Muzeum Etnograficznym, pragnę także zainteresować Państwa niezwykle bogatą ofertą edukacyjną toruńskiego Muzeum. Znaleźć ją można na stronie internetowej http://etnomuzeum.pl/edukacja , gdzie pojawiają się atrakcyjne propozycje zarówno dla najmłodszych jak i dla najstarszych miłośników dawnej kultury. – Zapraszamy na zajęcia edukacyjne dzieci już od 6 miesiąca życia do 3 lat, oczywiście wraz z opiekunami – mówi dr Olga Kwiatkowska – kierowniczka Działu Edukacji. – Do nich kierujemy cykliczne spotkania Etnowyprawka Malucha”. Propozycją dla całych rodzin jest cykl umuzykalniający „Etnoigraszki”. Raz w roku zaś można obejrzeć, mający bardzo długą tradycję, „Dziecięcy Przegląd Folkloru Wiejskiego”. Dla osób 55 plus, chcących poznać rozmaite aspekty kultury chłopskiej, kierujemy cykl „Muzeum-panaceum” Organizujemy także koncerty, potańcówki i ciekawe konferencje. Wszystkim polecam takie wielkoskalowe wydarzenia, jak: „Europejską Noc Muzeów” czy we wrześniu „Żywy Skansen”. Jako muzeum, włączamy się również w organizację między innymi „Festiwalu Wisły”,  kiedy to szczególnie ożywają Park Etnograficzny w Kaszczorku i Park Olenderski w Wielkiej Nieszawce. Bierzemy też udział w „Toruńskim Festiwalu Sztuki i Nauki” oraz „Toruńskim Festiwalu Książki”, gdzie prezentujemy między innymi wydawnictwa związane z kulturą ludową. Wierzę, że gdy tylko minie pandemia, powrócimy do naszych bezpośrednich spotkań. Zanim to nastąpi zapraszamy do śledzenia naszych działań edukacyjnych online na stronie internetowej oraz w mediach społecznościowych.

     Polecam Państwu zatem i tę niezwykle ciekawą edukacyjną ofertę toruńskiego Muzeum Etnograficznego. Chciałabym także prosić, byście podążyli Państwo szlakiem moich reporterskich podróży do Torunia, a później także w inne zakątki naszego regionu, na spotkania z folklorem, z piękną, wiejską przeszłością.

                                      Krystyna Lewicka-Ritter, Wasza Kujawianka

Dziękuję dr Arturowi Trapszycowi – kierownikowi Parku Etnograficznego w Kaszczorku, za pomoc w realizacji reportażu.

Podziękowania kieruję także pod adresem dr. Huberta Czachowskiego – dyrektora Muzeum Etnograficznego w Toruniu, za nadzwyczajną przychylność w dostępie do interesujących mnie informacji.

       Pisząc o Parku Etnograficznym w Kaszczorku, winna byłam moim Czytelnikom, to jakże za-krótkie wspomnienie, jakże wyjątkowej i niezwykłej osoby: Pani Profesor Marii Znamierowskiej-Prüfferowej, której zawdzięczamy tak wiele. Bliski zapewne i Jej był Oskar Kolberg, który w tomie 39 „Pomorze”,  tak oto opisywał pracę flisaków, przytaczając artykuł z Gazety Polskiej nr 71 z 1865 r, cytującej artykuł z „Illustrierte Leipziger Zeitung”.:(„Illustr. Zeitung” „ …Statki, na których przybywają flisi, nazywają się galary; jako to: bużańskie galary obejmujące 30 łasztów, Ulanowskie galary po 25 łasztów i lekkie galary, czyli krypy, od 8—12 łasztów. Często jednak statki te są to tylko proste tratwy z szopami słomianymi, pod którymi stoi zboże w worach. Tratw takich przychodzi rocznie 1000—2500. W stosunku do masy przyprowadzonych produktów wielka jest liczba flisów. Wynosi ona rocznie 10000 do 12000 ludzi. Przejdźmy się do przeróbki, placu przeładowywania i czyszczenia zboża i obozowiska flisów ciągnącego się na przeszło 1000 stóp po obu brzegach odnogi Wisły. Z talentem prawdziwych nomadów (!) lud ten nie tylko pobudował sobie pojedyncze chaty z najprostszych materiałów, ale zaimprowizował całe miasta ze słomy, mające ulice główne i poboczne, place i zaułki. Budowle ich stoją w formie namiotów, a najczęściej jeszcze pieców szabaśników, niskie tak, iż ich mieszkaniec ledwie siedzącą może zachować postawę. Przez mały otwór, służący do wejścia i wyjścia— zarazem drzwi i okna, jeżeli można użyć tego zbytkowego oznaczenia — wygląda brodata lub wąsata głowa starego lub wesołe oczki Maruszki (Maruszka, to jest: Maryśka, Maria, jest w języku gdańskiego ludu i motłochu wspólna nazwa dla wszystkich żon i dziewcząt flisów). Czasem sterczą tylko nogi mieszkańca. W tych budach chroni się flis tylko do snu, wypoczynku lub nadzwyczajnego zimna, upału czy niepogody. W nich chowa szczupły zapas swych ruchomości, jeżeli ma jakie; ogniska, symbolu życia domowego, nie ma tam oczywiście. Niewybredne te dzieci natury gromadzą się wokoło wspólnych polowych kuchni. Niewielkie ognisko (na wolnym powietrzu) otacza z jaki tuzin garnków szczególnej formy, na kształt urn rozmaitej wielkości. Skromną Ucztę stanowi najczęściej groch i kasza; za przysmak uchodzi śledź lub świeżo złowiona ryba, upieczona na pręcie wierzbowym. Charakterystyczną u flisa jest skłonność do wszelkich pstrych ozdób i do muzyki. Pierwszą, wspólną wszystkim narodom żyjącym jeszcze na łonie natury, trudno mu zadowolnić z powodu ubóstwa. Mężczyźni przystrajają się świecącymi guzikami, nabytymi w mieście za laski misternie wyrzynane i malowane, kobiety noszą sznury pereł szklanych i liczmany na szyi. Tylko bardziej ucywilizowani (?), zamożniejsi galicyjscy flisi zdobywają się na bursztynowe paciorki. Właściwe wszystkim słowiańskim narodom upodobanie i talent do muzyki objawia się powszechnie u flisów. Skrzypce, których nabycie już stosunkowo wielkiego wymaga nakładu, są najwyższym celem ich życzeń, a okoliczność ta, że instrument ten jest u nich bardzo pospolity, daje wzruszające świadectwo, że lud ten nieopatrzony, żyjący z dnia na dzień, nie obawia się najcięższych ofiar, ażeby zdobyć sobie inną, nie materialną rozkosz. Czasami można napotkać i klarnet, ale tylko u Galicjan. Rozumie się, że na tych instrumentach flis nie osiąga żadnego artystycznego Wykształcenia (według naszych pojęć), ale często ma bardzo wielką biegłość. Wieczorem słychać dźwięki skrzypiec wzdłuż całej Przeróbki, na tratwach, galarach i czółnach. Wśród rosnącego zmroku świecą liczne ogniska, a nad nimi rozlega się lekka muzyka do tańca lub monotonna melodia jakiej świeżo zaimprowizowanej Piosnki. Około ognia leży lud wesoły jak dziecko mimo ubóstwa, łachmanów i brudu. Muzykę przerywają często głośne chichoty, okrzyki i rozhowor; parobki i dziewczyny tańczą, zbyt może dziarsko, ale nie bez gracji. Tak idzie aż do późnej nocy.” „W końcu lata wracają flisy do rodzinnych stron. Sprzedawszy statki, idą pieszo, niosąc swoje manatki i buty na kiju. Dopiero w ostatnich czasach przyzwyczaili się część drogi odbywać koleją (gdzie w Królestwie Polskim zniżono dla nich opłatę od jazdy). Domy swoje rozwalają (w Gdańsku), chociażby nowa rzesza flisów przypłynęła; obyczaj ten podobno oparty na przesądzie. Odlatują jak przelotne ptaki, ażeby na przyszłe lato znowu się pojawić”.

* Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust.1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.